English subs available!Elo!Przed Wami wyjątkowy odcinek bo wreszcie lokalny ziom potwierdzi to co mówię od lat na temat Afryki i jej mieszkańców 🙃 zapraszam Problem portugalskiej armii pojawił się, gdy Portugalia zdecydowała się na inwazję Afryki po pomyślnym podboju Ameryki przez Hiszpanię. W momencie wojny prowadzonej przez Hiszpanię z Imperium Osmańskim król Portugalii zdecydował się na inwazję Afryki Północnej. Wszystko po to, aby rozszerzyć swoje imperium w Afryce. Ze strony polityków PiS od czasu do czasu pada stwierdzenie, że Polska jest już bogatym krajem, na tyle bogatym, że stać nas na różne rzeczy, np. na rezygnację z funduszy pomocowych UE. Biedne dzieci w Afryce. Myśląc o Afryce, widzimy przede wszystkim biedę, głód i pragnienie. Oczywiście w wielu afrykańskich krajach ubóstwo jest poważnym problemem. Są też regiony, gdzie po wodę trzeba iść kilka kilometrów. Nie znaczy to jednak, że cała Afryka jest biedna, podobnie jak cała Europa nie jest bogata. Nie jestem pewien co masz na myśli. Z tego co wiem to Afryka jest biedna. Poniżej piszę dlaczego: O biedzie tego kontynentu świadczą brak dostepu i możliwości gromadzenia wody pitnej, nie mówiąc już o głodzie. Niska edukacja oraz niewielki poziom opieki zdrowotnej także to pokazują. Hasło w Wikisłowniku. Kenia ( Kenya, Republika Kenii, ang. Republic of Kenya, sua. Jamhuri ya Kenya) – państwo położone we wschodniej Afryce nad Oceanem Indyjskim. Leży na równiku. Graniczy od północy z Somalią, Etiopią i Sudanem Południowym, od zachodu z Ugandą, a od południa z Tanzanią [2]. Jest 47. krajem świata pod . Czy brakuje Wam słońca? Lecimy zatem do Lizbony! Naszym przewodnikiem będzie Katarzyna Strauchmann, która od dwóch lat mieszka w Lizbonie i pracuje w firmie z branży fin-tech. Oprócz tego, Kasia prowadzi bloga (i facebook’a), który jest zapisem przygód, historii ciekawych ludzi i zawiera ciekawostki językowe. W tym artykule dowiesz się:1. Jak długo Kasia jest już w Portugalii. Skąd decyzja o emigracji i dlaczego akurat ten region?2. Co ją najbardziej urzekło w Portugalii i Portugalczykach w pierwszych tygodniach pobytu?3. Czy wyjeżdżając do Portugalii znała portugalski? Jak się dogadywała?4. Kasia pracuje w firmie z branży fin-tech, czym dokładni się zajmuje i jak wygląda jej dzień z życia?5. Jak szukała zatrudnienia w Portugalii? I czym różni się rekrutacja od tego co znamy z polskich firm?6. Specjaliści z jakich dziedzin są najbardziej poszukiwanii w Portugalii?7. Do ilu dni urlopu wypoczynkowego rocznie uprawniony jest pracownik? I oczywiście, co w przypadku choroby? Można wówczas skorzystać ze znanego nam L4?8. A godziny pracy? W Polsce, pełny etat to ustawowo 8 godzin dziennie, 40 godzin tygodniowo. Jak jest w Portugalii?9. Jak wygląda relacja zarobków do kosztów życia? 10. Portugalczycy lubią tak opisywać niektóre miejscowości „w Bradze się modlą, w Porto pracują, w Coimbrze studiują, a w Lizbonie żyją”. Tak faktycznie jest, że to właśnie stolica jest ich ulubionym miejscem do życia? Co tak do niej przyciąga?11. Przeczytaliśmy, że w Portugalii, zgodnie z prawem każdy jest po śmierci automatycznie dawcą narządów (chyba, że wcześniej jasno tego odmówi). Poważnie? W Polsce jest wręcz przeciwnie (trzeba wyrazić wyraźną zgodę na bycie dawcą narządów po śmierci)12. Portugalia to kraj słynący z wyśmienitych win. Zapewne za sprawą Porto 😊 Czy udało jej się kiedyś odwiedzić portugalskie winnice?13. Co miłośnicy dobrej kuchni powinni skosztować podczas swojego pobytu w tym kraju?14. Portugalia jest jednym z najpopularniejszych miejsc na świecie odnośnie surfowania. Można tutaj surfować 364 dni w roku. To prawdziwy raj! Czy próbowałaś już może surfingu bądź windsurfingu? Jakie inne sporty uwielbiają Portugalczycy?15, Jak spędzają czas wolny Portugalczycy?16. Jakie są najczęstsze stereotypy na temat Portugalczyków?17. Złota rada dla osób planujących emigrować do Portugalii, to…W lutym 2020 świętuję moją drugą rocznicę w Portugalii. Przyjechałam do Lizbony na ostatni semestr mojej magisterki w ramach Erasmusa; to nie był przypadek, bo sześć lat temu odbyłam praktyki w Lizbonie i koniecznie chciałam tu wrócić na dłuższy okres. Praktyki były w przedszkolu; do tej pracy nie zapałałam miłością, natomiast jeśli chodzi o miasto – wpadłam po uszy. Program na moim wydziale proponował mi inne miasta, ale udało mi się namówić Panią z biura wymiany o nagięcie reguł i załatwienie mi miejsca na dziennikarstwie na Universidade Lusofona. Po paru miesiącach i pobyt, i moje studia dobiegały końca, i musiałam podjąć decyzję, czy wrócić do Wrocławia i szukać tam pracy na etacie, czy skorzystać z okazji, że już jestem częściowo zainstalowana w Lizbonie i znaleźć pracę tutaj. Podczas wymiany doszłam do wniosku, że Lizbona ma niezwykle rozwinięty rynek outsourcingu i każdy posiadacz paszportu Unii Europejskiej, który mówi po angielsku i w jakimś innym znanym języku, jest w stanie znaleźć pracę w tydzień. Stanowiska nie są bardzo ambitne, ale na początek biurowej kariery wystarczą. Tak znalazłam moją pierwszą pracę w outsourcingowej firmie; zaczęłam w lipcu, zaraz po zakończeniu budynki wymalowane na ścianie – graffitiPortugalii i Portugalczykach w pierwszych tygodniach pobytu?We Wrocławiu przywykłam do tego, że mój grafik łączący studia i pracę był zawsze wypełniony po brzegi i dlatego wszędzie poruszałam się szybkim krokiem. W Lizbonie zwolniłam; z wielu powodów. Pierwszy to oczywiście fakt, że po chodnikach chodzi się w powolniejszym rytmie, niespiesznie gawędząc przez telefon albo z kolegą/koleżanką. Biegnący w pocie czoła ludzie wywołują zdziwienie. Spóźnialscy wolą z godnością powolnie dojść do celu, zamiast lecieć na złamanie karku. Brak nerwowych ruchów wpływa też na to, że stres nie rzuca się w oczy i dlatego Portugalczycy wyglądają na zrelaksowany drugie, to chodniki w Lizbonie naprawdę wymagają więcej skupienia; są nierówne, śliskie i pełne psich niespodzianek. Te dwa faktory zmusiły mnie do wrzucenia niższego biegu i bardzo podoba mi się ta zmiana. Chodząc powoli mam dużo okazji do zaobserwowania scenek rodzajowych, takich jak: babci w oknie, pięknej mozaiki, ciekawych rzecz, która mnie urzekła i którą szybko zaadaptowałam jako własny zwyczaj, to kawa. To mały rytuał pięciu minut dla siebie, o każdej porze dnia, przed pracą, w trakcie i po. To tania i przyjemna rozrywka – w Lizbonie espresso kosztuje przeciętnie 60 centów – i ludzie cieszący się chwilką relaksu przy kawie to obrazek tak częsty, jak ludzie palący filologię hiszpańską, gdzie jako dodatkowy obowiązkowy język romański wybrałam portugalski. Znajomość portugalskiego na przeciętnym poziomie pomogła mi się dogadać w wielu sytuacjach, a bycie otoczoną przez język pozwoliło mi nauczyć się go płynnie już po przyjeździe do Lizbony. Szlifuję portugalski tylko dla własnej satysfakcji, bo nie chodzę na kursy, a w pracy używam angielski, polski i hiszpański. Można powiedzieć, że to hobby lub rozrywka. Ponadto, w Lizbonie prawie wszyscy mówią bardzo dobrze po angielsku i często odnoszę wrażenie, że wolą mówić po angielsku niż portugalsku. Niejednokrotnie miałam kuriozalne sytuacje, kiedy mówiłam do portugalskiego sprzedawcy po portugalsku, on odpowiadał po angielsku, więc ja znów próbowałam po portugalsku, na co on znów po angielsku i coraz bardziej przypominało to konkurs kto dłużej wytrzyma bez przejścia na język rozmówcy, a nie rozmowę pomiędzy sprzedawcą, a w firmie, która oferuje innym firmom plany zarządzające akcjami ich pracowników. Mój dział obsługuje bezpośrednio pracowników, którzy mają problemy z platformą lub potrzebują wyjaśnień na temat zasad obowiązujących w planie ich firmy. Obsługuję klientów po polsku, angielsku i hiszpańsku. Obsługujemy plany ponad 150 firm i mój typowy dzień polega na odbieraniu telefonów i odpisywaniu na maile. Intensywność pracy zależy od tego, czy więksi klienci mają otwartą możliwość sprzedaży akcji lub zapisywania się do planu – wówczas jest dużo więcej akcji niż pierwszą pracę znalazłam szybko; wysłałam CV w odpowiedzi na ogłoszenia parunastu firm outsourcingowych i po tygodniu miałam już zaproszenie na rozmowę o pracę. W Portugalii jest kilka stron internetowych, na których ogłaszają się pracodawcy; najbardziej znane to Glassdoor, Indeed i Moją drugą pracę dostałam przez polecenie. Na facebooku w grupie Polaków w Portugalii znalazłam ogłoszenie jednej dziewczyny – jej firma szukała osób z polskim i dodatkowym językiem europejskim. Odezwałam się do niej i ona przekazała moje CV, a następnie dostałam zaproszenie na IT są na pewno dobrze opłacani, ale najwięcej ogłoszeń widać dla call center. Wiele dużych firm takich jak Uber, Airbnb, otwiera w Lizbonie swoje centra obsługi klienta i zrzesza ogromną liczbę pracowników we wszystkich językach europejskich. Wystarczy znać angielski na poziomie komunikatywnym plus inny język europejski – polski, hiszpański, francuski – żeby dostać tego typu pracę, która, choć mało ambitna, zapewnia pewnego rodzaju stabilność i jest dobrym startem na nowej drodze życia. Wiele firm w poszukiwaniu pracownika oferuje pakiet przeprowadzkowy: jeśli mieszkasz za granicą a chcesz się przeprowadzić do Lizbony i pracować dla ich firmy, dostaniesz bilet na samolot a także pokój opłacony przez outsourcingowych firm daje pracownikowi 2 dni urlopy na każdy przepracowany miesiąc. Ze względu na dużą rotację pracowników, dni nie można wykorzystać z góry, lecz dopiero po przepracowaniu tego miesiąca; kumulują się więc zamiast być przyznanymi na kredyt. Za pracowanie w święto ustawowe pracodawcy oferują różne możliwości wynagrodzenia: pół dnia wolnego a pół dnia dodatkowo płatne, albo półtora dnia wolnego do odbioru w dowolnym chorobowym jest bardzo nieciekawie; to najbardziej krytykowana przeze mnie kwestia w temacie pracy w Portugalii. Pierwsze dwa dni choroby nie są w ogóle płatne, a dopiero za trzeci dzień i następne otrzymujemy 60% pensji, nie od pracodawcy, tylko od ubezpieczenia społecznego. Oczywiście za wszystkie dni należy mieć zwolnienie od lekarza publicznej służby zdrowia, nawet za dwa pierwsze, w przeciwnym razie pracodawca odliczy sobie za nieobecność. W razie choroby można więc być podwójnie stratnym – nie dość, że nie zarobić nic, to jeszcze mieć obciętą pensję. Nie jest wcale łatwo dostać się do lekarza publicznego, bo kolejki są ogromne i wiele chorych odchodzi rano z przychodni z kwitkiem, bo nie udało im się zapisać na dany dzień. W konsekwencji, wiele ludzi wybiera pójść do pracy mimo choroby, co – jak wiadomo – nie sprzyja produktywności ani samopoczuciu firm oferuje dodatkowe ubezpieczenie zdrowotne, w ramach którego można się umawiać prywatnie do specjalistów i lekarzy pierwszego kontaktu. To jednak nigdy nie jest darmowe, tylko pokrywa jedną część; dlatego wizyta u lekarza pierwszego kontaktu może kosztować około 30 z piękniejszych widoków na dachy centrum i, w oddali, na zamek Św. Jerzego. Ciekawostka: to zdjęcie zostało zrobione z okna łazienki (która jest łazienką z najpiękniejszym widokiem w Lizbonie) w mini centrum handlowym Armazens do Portugalii z czterdziestu ustawowych godzin robi się 45, bo codziennie trzeba odbyć obowiązkową godzinną przerwę na obiad. Przerwa obiadowa to święty obowiązek i pracodawcy, i pracownika, i ze strony żadnego z nich nie może wyjść sugestia skrócenia jej, albo usunięcia. Na początku bardzo mi przeszkadzało, że mój dzień pracy wydłuża się przez to o bezpłatną godzinę – a w zimie to cenna godzina światła dziennego – i przeliczałam, co bym mogła w ciągu tego czasu zrobić poza biurem. Potem przyzwyczaiłam się i przeznaczyłam pół godziny na jedzenie, a pół na spacer po okolicy. Teoretycznie przerwę powinno się brać w połowie dnia, ale ja wybieram iść na obiad po pierwszej, żeby druga „połowa” była krótsza. Oprócz tego, pracodawca musi dać pracownikowi dwie przerwy 10-minutowe. Na szczęście w mojej firmie nie jest to restrykcyjnie kontrolowane, ale znam przypadki, gdzie pracownicy są rozliczani ze zbyt długich Portugalii zdecydowana większość ludzi przynosi swoje lunchboxy opakowane w śliczne torebki i wyposażone w pełno przekąsek, czasem idąc na szybki lunch do okolicznej knajpki. Wszystkie restauracje i jadłodajnie, a także kawiarnie, mają jakieś menu i zestawy obiadowe, i między 12 a 14 są kompletnie zajęte przez grupki kolegów i koleżanek z pracy. Obiad w restauracji poza centrum jest zazwyczaj tańszy niż kolacja, i kosztuje od 8 do 10 firm, najczęściej korporacji outsourcingowych, daje pracownikom karty przedpłacone, którymi można płacić w restauracjach i supermarketach. Bonus żywieniowy waha się od 6,50 do 10 euro za przepracowany dzień i jest płacony na tę osobną kartę pod koniec udogodnienie, które chętnie wprowadziłabym w Polsce, to czternaście pensji. Każdy pracownik zatrudniony na umowie o pracę – niezależnie czy na czas określony, czy nieokreślony – dostaje dwie dodatkowe pensje w roku: wakacyjną i świąteczną. Brzmi super, prawda? Niestety istnieje parę obostrzeń. Jeśli nie przepracowałeś jeszcze pełnego roku, pracodawca najpewniej wypłaci na wakacje i święta pensje proporcjonalne do przepracowanych miesięcy. Jeśli wypłaci całość mimo faktu, że nie masz za sobą jeszcze 12 miesięcy w tej firmie, to świadczy o jego hojności. Po drugie, wiele outsourcingowych korporacji oblicza pensję na zasadzie podstawy, która jest taka sama dla wszystkich, i bonusów (językowego, za produktywność itd.). Trzynasta i czternasta pensja mogą odzwierciedlać tylko podstawę, bez bonusów, mimo że każda inna pensja będzie je najdroższym elementem życia w większych miastach, przede wszystkim w Lizbonie i Porto, jest wynajem mieszkania. W ciągu pięciu lat ceny za wynajem podwoiły się. Nowoprzybyłym ciężko jest znaleźć pokój, bo ceny zaczynają się od 350 euro, a jeśli chodzi o mieszkanie, to dwupokojowe mogą kosztować nawet 800 euro. Potem, kiedy już się wdrożysz i będziesz mieć siatkę znajomych, znalezienie pokoju lub mieszkania jest łatwiejsze, bo wszyscy pamiętają o sobie nawzajem i informują się o tańszych krajowa w Portugalii to około 650 euro na rękę. Najniższy próg jest wolny od podatku, ale i tak ciężko wyobrazić sobie mieszkanie w mieście za połowę swoich zarobków. Wśród Lizbończyków najpopularniejsze są takie rozwiązania: mieszkanie z rodziną dopóki się da, albo wynajem pod miastem, gdzieś, gdzie jest dobry transport do Lizbony, gdzie znajduje się większość korporacji. Coraz więcej osób wyprowadza się na drugą stronę rzeki, skąd co 15 minut kursuje stateczek do Lizbony – a potem przesiada się do metra. Trzy dobrze rozwinięte linie kolejowe na obrzeża – do Sintry, Cascais i Azambuja – sprawia, że wiele ludzi wybiera mieszkanie we wsi przy którejś ze stacji i codziennie półtora godzinne dojazdy do pracy lub na publiczny w Lizbonie to coś, czym miasto może się chwalić. Miesięczny imienny kosztuje tylko 30 euro i upoważnia do nielimitowanych przejazdów w obrębie Lizbony. Ludzie mieszkający poza miastem mogą wykupić kartę za 40 euro, dzięki której można jeździć bez ograniczeń metrem, autobusami, pociągami na wyżej wymienionych liniach i stateczkiem po linii metra nie ma wielu, to docierają do wielu odległych dzielnic. Jest dużo linii autobusowych, a pojazdy są nowe i czyste, chociaż, jeśli można coś skrytykować, to są zbyt małe i przypominają od środka autobusy dalekobieżne; ciężko jest się przecisnąć w godzinach szczytu, żeby wyszła jedna osoba to pięć innych musi się przesunąć. Wszyscy wchodzą ogonkiem przez drzwi kierowcy, obijając kartę; wychodzimy tylko jednymi tylnymi drzwiami, przez co cały rytuał wchodzenia i wychodzenia zajmuje wieki i autobusy mają w supermarketach są odrobinę wyższe niż w Polsce. Najlepiej dostępny i najlepiej wyposażony sklep to portugalski brat Biedronki – Pingo Doce, czyli „słodka kropla”. W supermarketach można kupić świeże ryby i sery, a także mięso, w przystępnych cenach. Mimo że zakupy w supermarkecie mogą wyjść trochę drożej niż w Polsce, to na pewno dużo przystępniejsze jest jedzenie na mieście. Zwyczajowo całe rodziny chodzą na kolację do restauracji dużo częściej niż w Polsce, i nie tylko od wielkiego dzwonu. Za kolację od osoby, danie, przystawki i napój lub wino, można zapłacić około 12 euro (oczywiście poza centrum Lizbony).Chorągiewki i girlandy w Alfamie to przygotowania do największej imprezy w roku – Santos Populares – która zaczyna się dokładnie w moje urodziny 13 czerwca i trwa, mniej lub bardziej intensywnie, koło miesiąca 😊 pełno stanowisk z jedzeniem, każdy plac ma swoją scenę z muzyką na żywo, alkohol i przekąski i tańce do rana. A także gigantyczne ilości odpadów dzień silna rywalizacja między Porto, a Lizboną, każde z tych miast ma swoich silnych zwolenników gotowych wdać się w dyskusję z wielbicielem tego drugiego, coś jak kibice drużyn piłkarskich w wersji light. Lubię oba miasta, ale oczywiście wolę Lizbonę, dlatego tu mieszkam. Lizbona ma pewien hipisowski, radosny urok, a także wiele pozostałości z czasów arabskich, z kolei Porto jest bardziej mistyczne, nostalgiczne i przywodzi na myśl celtycką atmosferę. Lizbona przyciąga mimo wszystko, bo tu koncentrują się wszystkie firmy, a także zarobki są wyższe. Za pracę w podobnym sektorze na takim samym stanowisku można dostać nawet 200 euro mniej w Porto i okolicach, niż w Lizbonie. Oprócz tego, mimo firm outsourcingowych, stolica w ostatnich latach przyciąga pełno zagranicznych inwestorów, jest tu cała populacja freelancerów pracujących zdalnie w coworking space’ach które wyrastają teraz jak grzyby po deszczu. Przypływ młodych pracowników wpłynął na boom kawiarni, barów, restauracji o unikalnych wystrojach i charakterach. W Lizbonie nigdy nie będziesz się nudził, bo o każdej porze dnia i nocy jest pełno miejsc do wyboru, niezależnie od prawda. Z tego, co słyszałam, istnieją trzy systemy według których klasyfikuje się dawców: zapisanie się, wypisanie się i wymagana zgoda. W Portugalii każdy od urodzenia jest klasyfikowany jako potencjalny dawca, chyba, że zapisze się do krajowego rejestru nie-dawców (można to zrobić w każdej przychodni). Portugalia jest czwartym krajem w Europie jeśli chodzi o przeszczepy narządów. To również tyczy się obcokrajowców mieszkających w Portugalii, czyli na przykład mnie. Jeśli ktoś przebywający na wakacjach w Portugalii umrze, to nie znaczy, że natychmiast pobierze się od niego organy, w tym przypadku bowiem będzie obowiązywać prawo jego kraju lat temu odwiedziłam Calem, muzeum produkcji wina po drugiej stronie rzeki Duero, czyli technicznie już nie w Porto, lecz w Vila Nova de Gaia. Historii na temat produkcji wina towarzyszyła degustacja, więc wspomnienia mam bardzo miłe, ale czuję że brak mi edukacji w tym zakresie – chciałabym więc wybrać się na wycieczkę do doliny Duero, gdzie znajdują się winnice. W Portugalii w ciągu dwóch lat spróbowałam naprawdę pełno rodzajów, ale wciąż wydaje mi się, że to zaledwie jeden procent wszystkich istniejących możliwości – dla zilustrowania tego, w supermarkecie regały z winem zajmują jeden długi korytarz podczas gdy innym alkoholom przydzielono zaledwie po półeczce. Wino porto jest dobre, lecz ze względu na słodycz, nie pije się go tu w dużych kieliszkach, a raczej jako likier. Lubię wina wytrawne z regionu Alentejo, ale wydaje mi się, że z portugalskimi winami nie ma chybionych szefowie kuchni lubią przepisy proste, lecz pyszne. Składników ani egzotycznych nie ma wielu, a mimo tego danie wychodzi smakowite. Po pewnym czasie można się jednak znudzić ograniczoną liczbą opcji. Najpopularniejsze wybory to kotlet, często w towarzystwie jajka smażonego, albo grillowana ryba, zawsze z dodatkiem rozgotowanego ziemniaka i symbolicznej sałatki z pomidora i sałaty. Jest też pełno owoców morza: popularne dania to kalmary albo ośmiornica podana z olejem i czosnkiem. Moje ulubione danie to kawał surowego mięsa serwowany na gorącym kamieniu. Klient sam kontroluje stopień ugotowania mięsa, przyciskając odkrojone kawałki mięsa do kamienia i później zjadając z sosem. Nie dość, że pyszne, to jeszcze w zestawie jest element zabawy polegający na tym, że czujesz się jak człowiek prehistoryczny, smażący zdobycz na dania, mimo, że są przygotowane starannie, to po pewnym czasie jedzenia tego samego można czuć niedosyt. Podczas pobytu w Lizbonie zapałałam miłością do kuchni azjatyckiej. Bufety sushi są tu niezwykle popularnym konceptem, gdzie płaci się określoną sumę za obiad lub kolację, a potem je się bez limitów. Innym odkryciem był dla mnie Mercado Oriental, gdzie na każdym stanowisku serwuje się inny smakołyk kraju Azji Wschodniej: zupę Pho, makarony stir-fry i inne pyszności. Komuś znudzonemu lub rozczarowanemu portugalską kuchnią zawsze polecam to prawda, Portugalia jest rajem dla surferów. Szczególnie dwa miasteczka: Ericeira i Nazare, które przyjmują tłumy profesjonalistów. Początkującym radzi się wziąć pierwszą lekcję w okolicach Carcavelos zaraz pod Lizboną, gdzie fale są delikatne a podłoże piaszczyste. Raz wzięłam udział w takich zajęciach i to było bardzo ciekawe wybierzesz się na pierwszą lekcję w Ericeirze albo Nazare, możesz się zniechęcić: Ericeira ma naprawdę silne fale i kamieniste podłoże, a Nazare, mimo piaseczku, przeraża falami wielkimi jak budynki. Podczas wizyty w Nazare podczas okresu wielkich fal (wiosna i jesień) zdziwiłam się, jak niewiele te widoki mają wspólnego z amerykańskimi filmami o surferach w szortach, potrząsających wilgotnymi czuprynami w palącym słońcu. Nic takiego. Nazare było zachmurzone, wiał wiatr i co chwilę przechodziła fala deszczu. W takich warunkach, na gigantycznych falach, paru ludzi z deskami wyglądało jakby próbowali się ratować z katastrofy morskiej, a nie jakby radośnie łapali fale. Każdy miał przypisaną motorówkę, która natychmiast płynęła ich szukać w wodzie gdy tylko spadli z sport wodny, który bardzo przypadł mi do gustu, to Stand Up Paddle. Odbywa się na desce nieco szerszej niż ta do surfingu i polega na wiosłowaniu na stojąco po spokojnych wodach, można więc wynająć deskę w okolicach Cascais, gdzie w zatoce nie ma dużo fal. Poruszamy się na stojąco lub na klęczkach, deska jest bardzo zwrotna, a widoki z wody na wybrzeże bardzo piękne. Dwa razy uczestniczyłam w zajęciach jogi na deskach stand up paddle – SUP Yoga – co polegało na tym, że najpierw pięcioosobowa grupa z instruktorem jogi/SUP wiosłowała w spokojniejsze miejsce, a następnie instruktor złączył deski razem, spuścił kotwicę (żeby prądy morskie nas nie zniosły ani nie rozłączyły) a następnie, zamiast na matach, odbyliśmy zajęcia na chwiejnych deskach. Parę ludzi wylądowało w wodzie przy niezbalansowanych pozycjach, ale wspominam to jako świetną zabawę – sport, woda, słońce i relaksujący szum fal to przepis na cudowny o zachodzie słońca na Cabo da Roca, czyli najbardziej wysuniętym na zachód przylądku kontynentalnej Europy. Tak naprawdę ludzie uchwyceni na zdjęciu igrają z ogniem, bo przeszli przez barierkę oddzielającą ścieżkę od klifu, który może się w każdej chwili osunąć, a proszę spojrzeć o jakiej wysokości jest mowa (na dole rozbijają się fale o skały). Na marginesie, to parę lat temu zginęło w ten sposób małżeństwo z Polski – zsunęli się z klifu, który nagle się uwielbiają festiwale muzyczne. W lecie organizuje się ich od metra, w całym kraju można się wybrać na festiwal różnych rodzajów muzyki. Najpopularniejsze to Rock in Rio i Nos Alive, na które wybiera się zdecydowana większość znajomych; wstęp na cały festiwal (3 dni) kosztuje między 200 a 300 euro, więc to nie jest tania rozrywka, aczkolwiek bardzo popularna. Portugalczycy uwielbiają plażę i wymienianie się wskazówkami, którą warto zobaczyć. Kiedy mieszkałam w Polsce, znałam tylko plaże Bałtyku, i wszystkie wydawały mi się takie same. W Portugalii uderzyło mnie, jak dużą wagę ludzie przywiązują do plaży: ma być odpowiednio szeroka, woda ciepła, fale lub bez fal, i oczywiście otoczenie natury, takie jak skały lub lasy, a może właśnie budynki– każda odmiana plaży znajdzie swojego amatora. Oprócz tego, Portugalczycy uwielbiają przesiadywać w barach i kawiarniach ze są przystojni – owszem, to bardzo estetyczny naród. Portugalczycy są szczupli, o ładnych rysach i gęstych włosach i zarostach. Portugalki są zgrabne, mają piękną cerę, długie bujne włosy i delikatne rysy już nie tak pozytywne stereotypy, to bycie leniwym i spóźnialskim. Podczas gdy zgadzam się z tym drugim (owszem, są spóźnialscy i w dodatku nigdy nie czują się głupio za przyjście po czasie, więc nie często otrzymuje się przeprosiny), to ta pierwsza cecha wymaga dokładniejszego wyjaśnienia. Z moich obserwacji w pracy wynika, że Portugalczycy lubią się skupić nad pomniejszym detalem jakiejś sprawy i dopracować go z dokładnością. Jako efekt, pracują w pocie czoła nad mało istotnym szczegółem i pokazują z dumą efekty, nie zwracając uwagi na to, że ogólny efekt – przez brak na pozostałe zagadnienia – jest niedopracowany i ma wiele słabych się w cierpliwość, bo będzie wam potrzebna na pierwszych etapach pobytu. Będzie się wam wydawać, że najbardziej typowy portugalski obrazek to kolejka, po wyrobienie numeru podatkowego NIF, zarejestrowania się do przychodni. Otrzymanie numeru ubezpieczenia społecznego może zająć kilka miesięcy. Nie zniechęcajcie się jednak, bo nie ma takiego problemu, którego nie można rozwiązać i chociaż niektóre sprawy są absurdalnie skomplikowane i wyglądają na paradoksy w stylu „żeby załatwić papier A, potrzebuję papier B, którego nie otrzymam bez papieru A”, to uwierzcie, że wszystko da się dostać za którymś razem. Jeśli przetrwacie próbę frustracji i cierpliwości, Portugalia wynagrodzi wam swoim zrelaksowanym stylem życia i nauczy cieszyć się szczegółami. Zacznę może od dwóch najważniejszych pułapek językowych. W Portugalii popularne jest imię męskie Rui. Niestety gdy „r” występuje w takiej konfiguracji na początku wyrazu czytamy je jako coś pomiędzy „r” i „h”. Jeśli ktoś przedstawi ci się a tobie wydawać się będzie, że usłyszałeś „Chuj Pereira” to staraj się nie parsknąć śmiechem. Większość Portugalczyków, którzy „pechowo” tak mają na imię a mieli już wcześniej styczność z Polakami lub Rosjanami po prostu przedstawia się używając drugiego imienia. Hiszpański napis na murze – „Jeśli ktoś zaskoczy cię kiedy srasz – nie krzycz, ciśnij dalej” Druga bardzo ważna sprawa to słowo „curva” (czyt. kurwa), które pochodzi z łaciny i tak w hiszpańskim jak i portugalskim oznacza zakręt (zresztą w angielskim podobnie – „curve” to zakręt). My do tej pory śmiejemy się widząc przydrożne oznaczenia „curvas peligrosas” czyli „niebezpieczne zakręty”, które dla nas już chyba na zawsze pozostaną „strzeż się niebezpiecznych kurew!”. Swego czasu pracowałam jako przewodnik po Portugalii robiąc objazdówki. Pamiętam jak kiedyś wjeżdżaliśmy naszym autokarem pełnym turystów do lasku Busaco. Przepiękne miejsce, ogród dendrologiczny z niesamowitą kolekcją różnych gatunków drzew a w środku dawny pałac królewski przerobiony na hotel. Idealny postój na zakończenie dnia intensywnego zwiedzania krótkim spacerkiem po ogrodach, napicie się kawy i sfotografowanie panoramy Coimbry. Akurat wtedy było jakieś święto państwowe i las Busaco był przepełniony odwiedzającymi go rodzinami z dziećmi a samochody stały zaparkowane wszędzie. Również na zakrętach czyli na curvach. Kierowca, który akurat owego dnia mi towarzyszył Jose (czyt. Żoze – w Hiszpanii byłby Hose) był typem w gorącej wodzie kąpanym, bardzo wybuchowym i krzykliwym szczególnie jak na Portugalczyka. Przez otwarte okno darł się na kierowców tłumacząc im, że na curvach się nie parkuje bo autokar nie ma jak przejechać. Krzyczał po portugalsku tak głośno, że słyszeli go i moi goście siedzący na ostatnich miejscach autobusu. Starsze panie zajmujące miejsca tuż za kierowcą omal nie straciły przytomności tyle razy słysząc słowo „curva” w jednej wypowiedzi. Jak Jose skończył mogłam w końcu przez mikrofon wytłumaczyć nieporozumienie. Wszyscy prawie pospadali z krzeseł. Inną śmieszną sytuację ze słowem „curva” miałam w moim ulubionym barze w Bejy. Razem z JJ zaczęliśmy tam przychodzić zawsze w niedzielę na piwko i dość szybko się zaaklimatyzowaliśmy i staliśmy się częścią „rodziny”. Raz JJ wypoczywał na hiszpańskim wybrzeżu zmęczony pięćdziesięciostopniowym upałem w Bejy a mnie zostawił tam samą. Właśnie wtedy do baru przyszedł koleś, którego nie widziałam wcześniej ale był znajomym pozostałych, w tym właściciela. Wszyscy mówili na niego „curva”. Kminiłam, kminiłam i w końcu zapytałam skąd takie nietypowe przezwisko. Tym razem ja prawie nie spadłam z krzesła jak pokazał mi dowód osobisty (zrobiłam zdjęcie, które natychmiast zresztą wysłałam do JJ). Koleś miał po prostu na nazwisko „Curva”. Potem wyjaśniłam jemu i jego kolegom co to znaczy po polsku. Wydaje mi się, że od tamtej pory nie ma życia. Sorry! Hiszpańska myśl techniczna – drzwi do nikąd Przy okazji wspomnę wam dlaczego w Hiszpanii nie ma Mitsubishi Pajero tylko Montero – to samo auto pod inną nazwą. Pajero (czyt. pahero) po hiszpańsku oznacza osobę, która się masturbuje. Dlatego zamiast Mitsubishi Masturbator (ewentualnie Walikoń) wprowadzili Montero. A szkoda, byłoby śmiesznie! Podobnie postąpić musiał Hyundai ze swoim nowym modelem Kona – w Portugalii zobaczymy na ulicach Hyundai’a Kauai. Dlaczego? Bo słowo „cona” (czyt. kona) to i w Portugalii i Galicj wulgarne określenie damskich narządów rozrodczych. Czyli po prostu „cipa” albo „pizda” to też mało chwytliwa nazwa na samochód. Pozostając w temacie nietrafionych nazw samochodów, kiedyś obiło nam się o uszy, że Chevrolet miał olbrzymie problemy ze sprzedażą swojego modelu Nova w Ameryce Południowej? Dlaczego? Bo „no va” to po hiszpańsku „nie idzie, nie jedzie”. Także Chevy, który nie jedzie został wycofany z hiszpańskojęzycznych krajów Ameryk. Ok. Teraz odejdziemy trochę od tematu wulgaryzmów. Wyobraź sobie, że przekraczasz granicę i stajesz na stacji benzynowej. Albo lądujesz, w Lizbonie czy w Faro, i idziesz do najbliższej kawiarni na lotnisku napić się kawy. Pamiętaj – kawa to w Portugalii coś świętego! Najważniejsze to znać podstawowe słówka Dzień doby! (rano) Bom dia! Dzień dobry! (po południu) Boa tarde! Cześć! (Powitanie) Olá! Dobry wieczór! / Dobranoc! Boa noite! Dziękuję Obrigado (-a) – pan (pani) Proszę, (prosząc o coś) Por favor Przepraszam! (np. zaczepiając) Com licença Przepraszam. Przykro mi Desculpe, lub Perdão Smacznego! Bom apetite! lub Bom proveito! Wchodzisz, mówisz dzień dobry i pora zamówić kawusię… Ważną kwestią, żeby na Półwyspie Iberyjskim wtopić się w tłum jest poprawne zamawianie kawy (BTW moim osobistym zdaniem kawa portugalska jest lepsza od hiszpańskiej). Portugalczycy piją super mocne, super małe espresso i nie używają słowa espresso by je zamówić! Bica powiemy na południu (między innymi w Lizbonie) a na północy, np. w Porto – Cimbalino. Mówiąc po prostu cafe też dostaniemy espresso. Jeśli chcemy by dodano do niego kropelkę mleka zamówimy pingado albo pingo. Kawa z mlekiem to café com leite albo meia de leite, a jak ktoś się uprze na latte to powinien zamówić galão. Cappuccino, Frape i takie inne to tutaj raczej „wymysły” więc jak chcemy udawać lokalsów raczej nie idźmy w te klimaty. Nawet kawę z mlekiem mało kto pije wszyscy wybierają „uma bica”. Super mała i super mocna kawa na festiwalu Bon Sons 2019 Jeśli naprawdę chcemy wtopić się w tłum zamawiamy café com cheirinho czyli kawę z zapaszkiem a dokładniej z alkoholową wkładką. Pamiętam jak nasza lokalna przewodniczka z Porto – Dorota ( – najlepszy przewodnik na świecie!!) powiedziała komuś z mojej grupy, że właśnie taką kawę ma zamówić. Pan za ladą wyglądał jakby zobaczył ducha, kompletnie nie spodziewał się, że zwykły polski turysta poprosi go o coś tak… portugalskiego! Wiem, że na świecie oprócz kawoszy są i herbaciarze. W Portugalii czy Hiszpanii raczej się herbaty nie pija i szczerze mówiąc z moich prywatnych obserwacji wynika, że mieszkańcy Półwyspu Iberyjskiego częściej sięgną po rumianek, miętę czy kwiat lipy niż po herbatę czarną. Gdyby jednak ktoś chciał zamówić zwykłą, czarną herbatę to prosimy o chá preto. Chociaż Portugalczycy herbaty nie pijają to mają jedyną w Europie plantację herbaty (na Azorach). Jeśli więc sam jesteś herbaciarzem albo znasz fana herbaty, któremu chcesz zrobić fajny, wyjątkowy prezent to polecam kupić właśnie herbatę z Azorów jako jedyną, prawdziwie europejską. W miarę popularnym a raczej niespotykanym u nas napojem jest carioca de limão – skórka cytryny zalana wrzątkiem. Trzeba uważać na przystawki w restauracjach bo są płatne. Jeśli w Hiszpanii zamówimy piwo albo lampkę wina i do tego kelner poda nam tapas (przekąskę) to będzie ona darmowa. W Portugalii gdy siadamy w restauracji, kelner przyjmuje zamówienie i za chwilę na stole lądują oliwki, masełka, chlebek. Za wszystko się płaci i nawet jak zjemy tylko jedną oliwkę to oczywiście zapłacić musimy za całą porcję. O tyle o ile w tym przypadku mówimy o rzeczach, których ceny wahają się od EUR do EUR i majątku nie stracimy… gorzej jak kelner postawi na stole nieświadomym klientom skrojone trzy plastry szynki z czarnej świni karmionej żołędziami. W takiej sytuacji cena przystawki może być wyższa niż dania głównego. Oczywiście możemy odmówić – albo od razu, kiwając przecząco głową gdy kelner próbuje postawić na stole przekąski albo, jeśli już je zostawi, odstawiając je wymownie na brzeg stołu. Ceny przystawek powinny być na pierwszej stronie menu. Czasem zdarza się, że do rachunku zostanie dodany bez naszej zgody napiwek. Z tym niestety należy się pogodzić. Nie chodzi o to, że kelnerzy, barmani czy właściciele próbują nas oszukać – niektóre restauracje, szczególnie w miejscach mocno turystycznych, np. w centrum Lizbony, mają taką politykę firmy i tyle. Wszyscy klienci traktowani są równo i napiwek po prostu zawsze doliczany jest do rachunku. W Hiszpanii z kolei trzeba uważać na to czy siadamy przy stole czy przy barze. Jeśli w menu jedna pozycja ma dwie różne ceny – barra (bar) i mesa (stół) – to taniej będzie stanąć przy barze niż siadać. Przy stoliku cena będzie zawsze wyższa bo płacimy za obsługę. W Portugalii się z czymś takim nie spotkałam. Jeśli znasz hiszpański – nie używaj go. Portugalczycy mają „zatarg” historyczny z Hiszpanami, jest między nimi dużo niesnasek i nawet jeśli zaczniesz mówić idealnym, biegłym hiszpańskim przejdą na angielski. Portugalczycy nie lubią gdy ktoś zakłada, że skoro mówimy po hiszpańsku to tak jakbyśmy mówili po portugalsku i oni mają nas rozumieć. Języki te są bardzo podobne i faktycznie można bez problemu się po hiszpańsku dogadać (podobnie jak Polak z Czechem czy Słowakiem) np. z osobami, które angielskiego nie znają. Z grzeczności jednak lepiej zacząć po angielsku, o ile oczywiście potrafimy w tym języku się porozumiewać. Pewnie wybierasz się na urlop „samodzielnie”, bez pomocy biura podróży – pamiętaj więc, żeby nie wynajmować miejscówek na airbnb w centrum Lizbony czy Porto. Dlaczego? Nawet jeśli cena będzie szokująco niska to pamiętaj, że istnieje duże prawdopodobieństwo, że przyczyniasz się do tego, że jakaś biedna starsza pani nie ma już gdzie mieszkać. Dobra, już wyjaśniam! I w Lizbonie (np. Alfama) i w Porto (np. dzielnica katedry) i w wielu innych miejscowościach można było swego czasu wynająć mieszkania za grosze (np. około 50 EUR za miesiąc). Najemca podpisywał sobie umowę na 25 lat albo dłużej i w spokoju mieszkał aż do końca kontraktu. Niestety w XXI wieku każdemu właścicielowi bardziej opłaca się wynająć mieszkanie turyście, który przyjedzie na dwa-trzy-siedem dni i zapłaci tyle ile zwyczajny lokator płaci za miesiąc czy dwa. Dlatego nieważne czy dziadek ma 70 czy 90 lat, jak umowa się kończy to trudno, trzeba szukać nowego mieszkania. Wyobraź sobie, że nagle po 20 albo 50 latach mieszkania w jednym miejscu, biedny staruszek czy staruszka muszą się wynieść na drugi koniec miasta i znaleźć mieszkanie, które nie będzie na niewiadomo którym piętrze i które nie będzie kosztowało 500 EUR za miesiąc. Misja niemożliwa do wykonania. Problem nie dotyczy tylko Portugalii bo mamę mojego kolegi z pracy spotkało to samo na Teneryfie (Wyspy Kanaryjskie, Hiszpania). Siedemdziesięcioletnia pani została wyrzucona ze swojego mieszkania bo skończył jej się kontrakt. Z parteru przeniosła się na trzecie piętro, w zupełnie innym mieście i do tego musiała zamieszkać z nieznajomą, która była w podobnej sytuacji bo nie było jej stać na wynajem w pojedynkę. Kropką nad i było to, że musiała pozbyć się swojego ukochanego pieska bo właściciel nie zezwalał na trzymanie zwierząt w wynajmowanym mieszkaniu. Dlatego serio, nim wynajmiesz mieszkania dobrze się zastanów i sprawdź czy nie przyczyniasz się do tego typu historii. Oczywiście, nikt nie przyczynia się bezpośrednio! Gówno prawda. Spacerując po Porto często napotkasz napisy Morto (martwy – napisane taką samą czcionką jak Porto na logo miasta) na znak protestu, szczególnie w dzielnicach dotkniętych tą plagą. Na zakończenie koniecznie: Zobacz jak Portugalczycy się czują jak turyści najeżdżają ich kraj hordami i czego nie lubią 🙂 W Portugalii, pomimo, że sami jej mieszkańcy często temu zaprzeczą, są tematy tabu – nie rozmawia się dużo o polityce, o Salazarze ani o religii. Nigdy nie wypowiadaj się niepochlebnie o rodzinie Twojego rozmówcy, a szczególnie o jego mamie (nawet w żartach)! I pamiętaj, że w Portugalii jeśli nic nie jedzie możemy przechodzić na drugą stronę ulicy na czerwonym świetle. Nie dostaniemy za to mandatu. TYGODNIK POWSZECHNY: - Jakie były początki Pańskiej przygody z Portugalią? IRENEUSZ KANIA: - Portugalia była jedną z moich pierwszych dziecinnych fascynacji. Podczas II wojny mój wuj, Zygmunt Muszalski, wraz z innymi wychodźcami przemierzył Węgry i Francję, zawadził także o Portugalię, gdzie spędził dwa lata. W końcu wylądował w Anglii i zginął jako angielski oficer gdzieś na pograniczu Holandii i Niemiec, w dzień po kapitulacji Niemiec. Wujek przysyłał nam z Portugalii paczki żywnościowe - jakieś rodzynki, tłuszcze, odzież. Paczki oklejone były znaczkami - mam je do dziś. Nad Mekongiem i w Tybecie Wiele moich fascynacji wzięło się z kolekcjonowania znaczków, które budziły chłopięcą wyobraźnię. Pamiętam zwłaszcza jeden, na którym przedstawiony był dziwny monument. Wiele lat później ujrzałem ów pomnik w Lizbonie - wzniesiono go w miejscu, skąd przed wiekami Portugalczycy wyruszali na morskie wyprawy. Pomnik kształtem przypomina karawelę, podążają za nią żeglarze prowadzeni przez infanta Henryka, który organizował pierwsze portugalskie wyprawy do Afryki i na wyspy atlantyckie. I tak to się zaczęło, od znaczków. Dorastałem, ale pozostał mi sentyment do tego kraju, nadal też kolekcjonowałem znaczki. Pewnego razu trafił mi się rarytas przedstawiający dżentelmena w osobliwej sytuacji. Głowę zdobił mu wieniec laurowy, ale dżentelmen ów stał po pas w wodzie, a we wzniesionej ręce trzymał zwój papierzysk. Znaczek należał do serii wydanej w roku 1924 z okazji czterechsetnej rocznicy urodzin Luisa Vaz de Camőesa i przypominał o półlegendarnym epizodzie z życia tego największego poety portugalskiego. Okręt Camőesa rozbił się w delcie Mekongu, większość podróżników utonęła. Wśród ocalonych znalazł się poeta z manuskryptem “Luzytan". - Kiedy pierwszy raz wybrał się Pan do Portugalii? - W czerwcu 1981 r. wyjechałem na stypendium rządu portugalskiego, by badać w Lizbonie archiwa portugalskich jezuitów. W Polsce był to czas gorący, echa “Solidarności" docierały także na krańce Europy. Lizbońskie gazety - nawet najpoważniejsze, np. “Diário de Noticias" - publikowały katastroficzne wiadomości z Polski, że oto Rosjanie już gromadzą dywizje na granicy. Poznałem w Lizbonie uroczych, fascynujących i do szpiku kości uczciwych intelektualistów, którzy życzyli Polsce jak najlepiej, lecz nie skrywali niechęci wobec “Solidarności". W Portugalii bowiem lewica i partia komunistyczna cieszyły się po Rewolucji Goździków znacznymi wpływami, szczególnie pośród intelektualistów; przecież José Saramago, pierwszy noblista portugalski, jest członkiem partii komunistycznej. Czułem się wyczerpany tymi rozmowami i zaniepokojony katastroficznymi przepowiedniami, zwłaszcza że trudno było skontaktować się z krajem. Na szczęście mogłem się oderwać od polityki, badając korespondencję jezuickich misjonarzy działających na Dalekim Wschodzie. Jezuici portugalscy krzewili chrześcijaństwo w Azji od XVI do początków XIX wieku. Pasjonował mnie szczególnie ojciec Antonio de Andrade, który na początku XVII w. jako pierwszy Europejczyk przedostał się do Tybetu. Wśród Europejczyków krążyły legendy o tej krainie, ale nie dotarł tam wcześniej żaden odkrywca. Podziwiamy himalaistów, którzy dziś zdobywają K2, ale to niewiele w porównaniu z wyczynem tego jezuity i dwóch jego towarzyszy, którzy, nędznie przygotowani, wyruszyli z północnych Indii, by przez Kaszmir i zasypane śniegiem himalajskie przełęcze dotrzeć do Ladakhu. O. de Andrade założył tam misję, nawrócił wielu Tybetańczyków, w tym członków przychylnej mu rodziny królewskiej. Opanował język tybetański, dzięki czemu prowadził dysputy religijne z lamami, i pozostawił niezmiernie ciekawą relację z wyprawy. Właśnie w tym roku ukończyłem jej przekład. Starzec z Restelo - Wiedza Polaków o Portugalii jest mizerna. Jakie wydarzenia historyczne są emblematyczne dla Portugalii i Portugalczyka? - Przede wszystkim chyba wielkie bitwy, które wpisują się w dzieje średniowiecznej rekonkwisty, jak np. bitwa z Kastylijczykami pod Aljubarrotą w 1385 r.; dzięki niej Portugalczycy ocalili swoją niezależność. Punktem zwrotnym w historii tego iberyjskiego narodu stały się wielkie odkrycia geograficzne, jak wyprawa Vasco da Gamy do Indii w 1498 r. czy odkrycie Brazylii przez Pedro Alvaresa Cabrala w r. 1500. Jednym z najważniejszych wydarzeń historycznych jest podjęta przez Antonia, przeora zakonu Crato, nieślubnego syna infanta Ludwika, próba przechwycenia władzy po śmierci króla Sebastiana. Przeor pragnął uniemożliwić Hiszpanii aneksję Portugalii, poparł go lud, lecz próba zamachu stanu skończyła się fiaskiem, a Portugalia z racji skomplikowanych układów dynastycznych trafiła w roku 1580 pod skrzydła Hiszpanii rządzonej przez Filipa II. Dynastia filipińska panowała w Lizbonie przez sześćdziesiąt lat, aż do r. 1640, kiedy to kraj odzyskał niepodległość. Przeor Crato stał się bohaterem, o którym dziś wie każde dziecko. Lecz tożsamość Portugalczyków kształtowała nie tylko polityka, bitwy i zamorskie wyprawy, ale w równym stopniu kultura, przede wszystkim opublikowane w 1572 r. “Os Lusiadas" Camőesa. - Czy w polskiej tradycji istnieje dzieło, którego znaczenie można porównać ze znaczeniem Camőesa dla Portugalczyków? - Wątpię. Poemat Camőesa stał się poniekąd dokumentem założycielskim imperium, aczkolwiek imperium istniało wcześniej. Już w połowie XVI w. Portugalczycy założyli faktorie handlowe i garnizony wojskowe na olbrzymim obszarze - od Brazylii przez wybrzeża Afryki Zachodniej i Wschodniej, Cieśninę Perską, Morze Arabskie, przyczółki w Indiach aż po Malaje. Sto lat po opanowaniu obszarów dalekowschodnich - Cejlonu, Malakki, Malabaru, Moluków i Timoru, skąd przywozili do Europy goździki i pieprz - Portugalczycy dotarli do Japonii, założyli placówkę w chińskim Makau. I imperium zaczęło rozłazić im się w rękach, mały kraj nie mógł zapanować nad niezmierzonymi przestrzeniami, zwłaszcza że portugalskie posiadłości atakowali Anglicy i Holendrzy. Wtedy pojawia się epos Camőesa, w którym przestrzega on rodaków, że poprzez niepohamowaną ekspansję kraj zmierza do katastrofy. W ostatniej strofie poeta zwraca się do młodziutkiego króla Sebastiana. Pyta go, w imię czego Portugalia podbija zamorskie kraje. Czy po to, by szerzyć chrześcijaństwo? Jeżeli Portugalczycy pragną walczyć z niewiernymi, nie muszą ich szukać na Dalekim Wschodzie, mając pod bokiem potężne państwa muzułmańskie w Afryce Północnej. A jeśli pragną bogactw, też znajdą je w Afryce. W ostatnich strofach IV pieśni Starzec z Restelo prorokuje klęskę Portugalii, jeśli ta nie wyrzeknie się podboju Dalekiego Wschodu. Zatem Camőes nie wyrzeka się idei imperialnej, lecz próbuje ją ograniczyć i zmienić jej wektor. Camőes był przy tym wielkim poetą, do czasów Fernando Pessoi, czyli do XX w., nie pojawił się w Portugalii twórca tej miary. Nadal pozostaje najpotężniejszą postacią w historii tej literatury i nie znam poety europejskiego, który zaważyłby na dziejach swojego narodu tak jak autor “Os Lusiadas". Jest przy tym nie tylko epikiem, ale i znakomitym poetą lirycznym. Jego epopeja wydaje się dziś nieco anachroniczna, natomiast głęboko osobiste sonety Camőesa śmiało można porównać z sonetami Szekspira. - Jak to się stało, że przełożył Pan epos Camőesa? - Kiedy podjąłem pracę w redakcji przekładów Wydawnictwa Literackiego, moja szefowa, p. Maria Kaniowa, obarczyła mnie obowiązkiem czuwania nad literaturą portugalskojęzyczną. Znałem już wtedy lepiej czy gorzej większość języków romańskich, z wyjątkiem właśnie tego języka. Mówię więc: pani Mario, ależ ja nie znam portugalskiego! To się pan nauczy - odpowiada szefowa. Zajęło mi to parę miesięcy, a potem zacząłem czytać i recenzować literaturę portugalską. Po pewnym czasie p. Kaniowa zaproponowała mi przekład mikropowieści José Rodriguesa Miguéis “Szczęśliwych świąt", później zabrałem się za kolejne dzieła, w tym z literatury brazylijskiej. W roku 1980 przypadała czterechsetna rocznica śmierci Camőesa, toteż WL postanowiło wydać nowy przekład jego poematu, z oryginału. Dwa przekłady wcześniejsze: osiemnastowieczny pióra Jacka Idziego Przybylskiego oraz przekład Adama M-skiego, czyli Zofii Trzeszczkowskiej, z roku 1895, dokonane zostały z tłumaczenia francuskiego. Na propozycję WL odpowiedziało kilku tłumaczy, lecz po pewnym czasie każdy z nich rezygnował, nie czując się na siłach, by podołać zadaniu. Jedną z pieśni poematu przetłumaczył Adam Włodek, być może doczekalibyśmy się i następnych, lecz Włodek zaczął uskarżać się na zdrowie i zaniechał dalszej pracy. A szkoda, bo miał wszelkie szanse, by sprostać wyzwaniu - zrezygnował wprawdzie z rymu, uważając, że nie podoła rygorom oktawy, i posłużył się wierszem białym, rytmicznym jedenastozgłoskowcem z tzw. spadem męskim na dwu ostatnich linijkach. W środowisku historyków literatury portugalskiej panowało przekonanie, że nie sposób sprostać oryginałowi, mieli też oni swoje wizje przekładu, z którymi czasami się nie zgadzałem. Kiedy po śmierci Włodka p. Kaniowa zaproponowała, bym zajął się “Os Lusiadas", pomyślałem, że albo podejmę się ryzyka związanego z tym przekładem, albo przegram z kretesem. Zachowałem więc rymy i oktawę, uznawszy, iż dla współczesnego czytelnika najważniejsza w poemacie jest jego dźwiękowa uroda. Ważniejsza nawet niż treść. “Luzytanie" są utworem erudycyjnym, to poniekąd suma ówczesnej wiedzy geograficznej i astronomicznej, a nawet mitologicznej, choć poemat nie jest oschłym kompendium, jego treść jest pogłębiona o egzystencjalne rozważania i wzbogacona renesansową filozofią człowieka. Uznałem, że bagaż erudycyjny jest dziś mniej istotny, istotna jest natomiast forma poetycka i ją chciałem pokazać czytelnikowi. Czy mi się udało, nie wiem. - Twórczość Fernando Pessoi, o którym Pan wspomniał, przeżywa dziś światowy renesans. Camőes i Pessoa to emblematy Portugalii. Czy w fascynacji Pessoą nie odegrał znacznej roli fenomen odrębnych osobowości twórczych, które ten pisarz wykreował? - Jego dialog z samym sobą jest fascynujący, wątpię jednak, aby jedynie tym faktem można było objaśnić popularność Pessoi. Pessoa stał się drugim po Camőesu pisarzem, który najdoskonalej wyraża Portugalię, jej ducha i saudade. Saudade to pojęcie kluczowe dla zrozumienia tego kraju, nieprzetłumaczalne na inne języki, a oznaczające nieokreśloną tęsknotę i nostalgię. Będąc w Portugalii czuje się unoszącą się w powietrzu saudade. Pessoa doskonale pochwycił istotę portugalskości. Stał się piewcą Lizbony, szczególnie w “Księdze niepokoju". To dzięki niemu Europa przypomniała sobie o małym narodzie żyjącym na krańcu kontynentu. Włosi i Francuzi odkryli Portugalię już przed czterdziestu laty, a kluczem do zrozumienia Portugalii stał się dla wielu właśnie Pessoa. Film Wima Wendersa “Lisbon Story" znakomicie oddaje klimat jego twórczości. W ostatnich latach zapanował pewien snobizm na Portugalię i Pessoę, lecz myślę, że ten pisarz wtargnąłby do naszej wyobraźni niezależnie od wszelkich mód, bo Pessoa to, obok Eliota, Kawafisa czy Miłosza, jeden z największych poetów XX wieku. A przy tym jest on poetą nowoczesnym, zrywającym z tradycją portugalskiej retoryki, której w mniejszym lub większym stopniu ulegali najwybitniejsi pisarze dziewiętnastowieczni. Jego język jest zobiektywizowany, suchy, wyprany z sentymentalizmu; w literaturze portugalskiej to poetyka niezwykle rzadka. Piąte imperium - Wspomniał Pan króla Sebastiana: jego postać wiąże się z dziejami portugalskiego mesjanizmu. Jak idea imperialna łączy się z mitem mesjańskim? - Camőes niewątpliwie pozostawał pod wpływem mitologii mesjanistycznej, a swój poemat opublikował jeszcze za życia króla Sebastiana, na siedem lat przed jego śmiercią w bitwie pod Alcacer Quibir w Maroku. “Luzytanie", jak wspominałem, kończą się apostrofami do Sebastiana, by wyrzekł się dalekowschodnich podbojów, a poświęcił się podbojowi Maroka. Kiedy epos został opublikowany, król liczył sobie dziewiętnaście lat, władzę zaś sprawował już od lat pięciu. Choć był młodzieńcem słabego zdrowia i nietęgiego umysłu, bigotem i fanatykiem otoczonym przez krótkowzrocznych polityków, przejął się wezwaniami Camőesa. Historycy twierdzą, że już wcześniej roił o podboju muzułmańskiej Afryki. W 1578 r. zgromadził niezbyt liczną armię, wbrew radom generałów przepłynął Cieśninę Gibraltarską i z piętnastu tysiącami żołnierza - pomiędzy nimi znalazł się późniejszy przeor Crato - ruszył w głąb Maroka. Muzułmanie roznieśli jego armię w pył, a sam król... Zginął, lecz nigdy nie znaleziono jego ciała, nikt podobno nie był świadkiem jego śmierci, toteż niemal tego samego dnia narodziła się legenda, że Sebastian żyje i powróci na tron. Dziś historycy dowodzą, że wielu królewskich towarzyszy było przy jego śmierci, ale nie chcieli się do tego przyznać, gdyż straciliby honor: to hańba widzieć śmierć swojego króla i samemu przeżyć. Sebastian zginął w momencie, kiedy mesjanizm portugalski był już mitem silnie w portugalskiej świadomości zakorzenionym. Pięćdziesiąt lat przed klęską pod Alcacer Quibir w miasteczku Trancoso żył szewc imieniem Bandarra. Czytał Pismo Święte po portugalsku, lecz niewiele z niego rozumiejąc, zasięgał objaśnień u nawróconych Żydów, zwanych nowymi chrześcijanami. Ci zaś objaśniali mu tajemnice Biblii w duchu mesjańskim. W środowisku nowych chrześcijan mesjanizm przeżywał rozkwit od czasu, gdy król Jan III zaczął prześladowania nawróconych Żydów, potajemnie praktykujących starą wiarę. Inkwizycja miała roboty w bród, śledząc i piętnując podejrzanych; reakcją prześladowanych stał się mesjanizm. Bandarra napisał poemat, w którym mieszają się wątki legendarne, bajkowe, nawet reminiscencje z mitów trojańskich. Nowi chrześcijanie dostrzegli w jego dziele prefigurację koncepcji, którymi sami żyli. Tak oto narodził się portugalski mesjanizm. Nieszczęsnym Bandarrą zajęła się inkwizycja, groził mu stos, lecz kiedy inkwizytorzy spostrzegli, że szewc-poeta jest słabo rozgarnięty i nie rozumie, do jakich celów może być wykorzystany jego utwór, dali mu spokój. Ale utwór żył już własnym życiem. Znajdujemy w nim proroctwo o nastaniu na ziemi Piątego Imperium; to nawiązanie do proroctwa Danielowego, gdzie mowa o czterech cesarstwach. Bandarra, a za nim wielu innych, wierzył, że zbliża się dzień powstania uniwersalnej monarchii pod rządami Portugalii. Wizję tę wnet podchwycili intelektualiści początku XVII wieku. Uznano, że Mesjaszem, który założy owo Imperium, będzie król Sebastian: “w mglisty poranek" powróci do Portugalii i przywróci jej wielkość. Żarliwym głosicielem idei mesjańskiej stał się ks. Antonio Vieira, jezuita przypominający naszego ks. Skargę. Vieira był kaznodzieją, dyplomatą, intelektualistą, bronił Żydów gnębionych przez inkwizycję, ujmował się za Murzynami i Indianami, krytykując niewolnictwo i żądając praw dla niewolników, ale co najbardziej istotne - ten wyrafinowany umysł także wierzył w zmartwychwstanie i powrót Sebastiana, kiedy więc na tronie zasiadł Jan IV, ujrzał w nim zapowiadanego zbawcę Portugalii. - Portugalski mesjanizm był z pewnością konsekwencją ówczesnej utraty niezależności na rzecz Hiszpanii. - Owszem, lecz panował głównie wśród ludu; arystokracja czy kupiectwo popierały unię personalną z Hiszpanią i nie zależało im na niepodległości. Hiszpania, najpotężniejsze ówczesne imperium europejskie, zapewniała kupcom portugalskim ochronę militarną, a dwór w Madrycie dawał portugalskim grandom szansę na karierę, o jakiej próżno by marzyć w Lizbonie. Wielu myślicieli portugalskich przechodziło na hiszpański garnuszek, Gil Vicente, ojciec teatru portugalskiego, pisał wprawdzie w ojczystym języku, ale nie stronił i od kastylijskiego. Lud zaś nienawidził dynastii filipińskiej i wierzył, że Sebastian żyje, ukrywa się i wnet upomni się o tron. Mesjanizm portugalski nie różni się zbytnio od innych mesjanizmów. Nie tak dawno w Polsce publikowano artykuły dowodzące, że Władysław Warneńczyk nie zginął pod Warną, lecz wylądował na... Maderze, czyli w Portugalii. Dla wielu narodów mit mesjański staje się polisą ubezpieczeniową na trudne czasy: dodaje otuchy, pozwala przetrwać zbiorowe klęski, lecz w polityce okazuje się trujący. W Portugalii mesjanizm panował przez kilka stuleci i oddał jej jak najgorszą przysługę. Naród trwał w politycznej inercji od połowy XVII aż do XIX wieku, w znacznej mierze za sprawą mesjanizmu. Mit sebastiański odżywał zawsze, kiedy kraj stawał w obliczu zagrożenia. Wielki wybuch mesjanizmu nastąpił podczas inwazji napoleońskiej. W trzysta lat po śmierci Sebastiana nadal wierzono, że on żyje! Sebastianizm stał się ogólnonarodową ideologią, ale okupowani Portugalczycy pozostawali bierni, oczekując zmartwychwstałego króla albo angielskiej odsieczy. Inwazja francuska była katastrofą - gospodarczą, kulturalną, zginęło tysiące Portugalczyków, Portugalia zapłaciła wtedy wyższą nawet cenę niż Hiszpania, to największa katastrofa państwa od śmierci Sebastiana. Ostatni akord sebastianizmu zabrzmiał pod koniec XIX wieku, ale nie w Portugalii, lecz na biednych terenach północno-wschodniej Brazylii, w tzw. powstaniu canudos, zakończonym masakrą powstańców. Sebastianizm pojawia się także w literaturze, choć dziś już nie jako poważna ideologia, raczej jako klucz hermeneutyczny do interpretacji współczesności. Znajdziemy go i w twórczości Pessoi, choćby w jego poemacie “Przesłanie". Sebastianizm był żywy jeszcze na progu XX wieku, szczególnie w twórczości wielkiego intelektualisty Teixeiry de Pascoaes, który w r. 1913 opublikował dzieło “Sztuka bycia Portugalczykiem". Pascoaes sięga ponownie do idei Piątego Imperium, dowodząc, że Portugalia powołana jest do przewodzenia światowemu imperium politycznemu i duchowemu, ze względu na wielowiekowe tradycje harmonijnego współżycia z odmiennymi kulturami. To prawda, Portugalczycy nawracali pogan, lecz na ogół nie czynili tego ogniem i mieczem, a w dziejach ich koegzystencji z Chińczykami, Malajami, Arabami, Hindusami czy Murzynami lub z Indianami w Brazylii nie widać pogardy wobec obcych. Być może czuli się wyżsi jako chrześcijanie, ale wyższość nie przeradzała się w rasizm. Na początku XVI wieku opanowali Angolę, a już w połowie stulecia drukowali tam książki w językach kimbundu i umbundu. Stało się to za sprawą jezuitów, którzy w ten sposób prowadzili działalność misyjną. W Angoli powstawały szkoły, drukarnie, dzieci białych urzędników i czarnych kobiet uznawano na ogół za prawowitych potomków, posyłano je na edukację do metropolii. To niecodzienna praktyka, nieznana w koloniach angielskich czy francuskich. Portugalczycy nie prowadzili też planowej eksterminacji rdzennej ludności, co Hiszpanie czynili na Kubie czy w Meksyku. Teixeira de Pascoaes pisał więc o Piątym Imperium, za jezuitą Vieirą powtarzał, że będzie ono miało charakter religijny, marzył o harmonijnym współżyciu chrześcijan i żydów. Był ostatnim wybitnym piewcą mesjanizmu. Pierwsze graffiti - Kiedy idea mesjańska padła ostatecznie? - Kiedy Portugalia musiała zrezygnować z kolonii, zgodzić się na niepodległość Angoli, Mozambiku i Gwinei, czyli w roku 1974. - Wcześniej, w roku 1961 Hindusi zajęli Goa... - Co dla Portugalczyków było wstrząsem niemal równie wielkim i bolesnym, jak wcześniejsza konieczność uznania niepodległości Brazylii, choć ta zachowała ścisłe więzi z metropolią i w świadomości Portugalczyków nadal pozostawała częścią ich imperium. Kiedy w 1981 r. znalazłem się w Lizbonie, po mieście pętały się tłumy ludzi przybyłych z Mozambiku, Angoli i Wysp Zielonego Przylądka. Mój pobyt był zbyt krótki, żeby prześledzić ich asymilację, lecz pamiętam, że bywały z nią problemy. Pewnego razu na przystanku autobusowym wdałem się w pogawędkę z czarnoskórym dżentelmenem, który przedstawił się jako dyplomata angolański. Rozmawialiśmy długo, zorientowałem się więc, że mój rozmówca tęskni za epoką kolonializmu... Był przedstawicielem rządu niepodległej Angoli, a mimo to sądził, że Portugalczycy popełnili błąd, dobrowolnie rezygnując z kolonii. Przy pewnych modyfikacjach politycznych - mówił - mogli je zachować. I przytaczał dowody, że pod rządami portugalskimi Angoli wiodło się stokroć lepiej niż w czasach niepodległości. Wśród powracających z kolonii sporo było ubogiej i niewykształconej młodzieży, której biedna Portugalia niewiele mogła zaoferować. To wtedy w Lizbonie pojawiły się pierwsze graffiti, które zawsze towarzyszą nędzy i frustracji. Niektóre były ciekawe, ale większość czyniła to piękne miasto niebywale zaplugawionym i oszpeconym. Antyklerykałowie - W rozwijanej od końca XV wieku ideologii imperialnej element religijny był bardzo mocny, jednym z imperatywów było niesienie chrześcijaństwa na inne kontynenty. A jak wygląda religijność współczesnych Portugalczyków? - W dużych miastach to jest religijność niemal w zaniku, w sensie liczbowo-statystycznym. Dwadzieścia lat temu na niedzielnej Mszy w Lizbonie spotykałem kilkadziesiąt starych kobiet, a od tego czasu, obawiam się, nie było zmian na lepsze. Kościół w Portugalii - podobnie jak w Ameryce Łacińskiej - nigdy nie miał dobrej prasy. Najpierw była inkwizycja, która otrzymała placet królewskie i watykańskie i działała od lat 30. XVI wieku, tropiąc zwłaszcza ukrytych Żydów pośród “nowych chrześcijan". W niektórych okresach i na niektórych obszarach była szczególnie surowa, np. w Indiach w wieku XVII. Poza tym Kościół zawsze był po stronie możnych i nie otrzymał takiej szansy, jak Kościół w Polsce: “szansy" w postaci ucisku obcych zaborców trwającego bardzo długo. Nie stał się wyrazicielem ambicji i aspiracji narodowych. - A na ile Kościołowi zaszkodził fakt, że Salazar odwoływał się w swojej ideologii do korporacjonizmu chrześcijańskiego? - Oczywiście niezbyt się przysłużył, zresztą zależy, w jakich kręgach. Kręgi intelektualne już od XVIII wieku były w Portugalii silnie antyklerykalne, wielki wpływ miały tam idee rewolucji francuskiej. - Markiz Pombal, wielka postać w historii Portugalii, był typowym oświeceniowym antyklerykałem. - Tak, a Pombal jest bardzo popularny do dzisiaj. Odbudował przecież Lizbonę po sławnym trzęsieniu ziemi i jego wielki pomnik stoi na placu w centralnej części miasta. Lud był oczywiście religijny. Może Fatima jest znakiem ograniczonego renesansu religijności portugalskiej. Natomiast już sam cud fatimski w literaturze ma niebywale złą prasę. Powstało na ten temat wiele książek, choć nie są to dzieła dużego kalibru. Na przykład wydana u nas książka Miguéisa “Salome" zawiera ostrą i mało wyrafinowaną satyrę na temat tego cudu. Nastroje antyklerykalne mają w Portugalii długą tradycję i poniekąd uzasadnienie w tym, że jednak Kościół żadnych reform, żadnej modernizacji tam nie przeszedł. - Dywagacje na temat charakteru narodowego zazwyczaj wiodą na manowce, są jednak pociągające. Co nas, Polaków i innych, dzieli, a co łączy z Portugalczykami? - Barierę oddzielającą Portugalczyków od innych narodów widzę w saudade. To słowo, jak wspomniałem, jest trudne do przetłumaczenia. Wywodzi się od łacińskiego “solitudo", czyli samotność. Być może źródło psychologicznego zjawiska, jakim jest saudade, bierze się ze świadomości życia na peryferiach Europy. Ktoś powie, że Węgrzy żyją w środku Europy, a są równie depresyjni i tragiczni. Lecz w ich przypadku można wyjaśnić to faktem, że stanowią enklawę w morzu słowiańskim, z którym nie utrzymują kontaktu. Portugalczycy od wieków odwracali się od kontynentu, spoglądając na bezmiar i pustkę oceanu. Portugalia to taki balkon Europy. Portugalczycy nie mają w sobie wiele z tego, co przywykliśmy uważać za charakter śródziemnomorski: nie są ekstrawertyczni, nie mają żywiołowej radości życia, optymizmu... Są wyciszeni, a nawet przygaszeni. Pomiędzy ich charakterem a naturą Hiszpanów istnieje niewyobrażalna różnica, jakby to były narody pochodzące od dwóch matek, choć mają jedną. Widzę natomiast kilka intrygujących podobieństw pomiędzy Portugalczykami a Polakami: poczciwość, niechęć do myślenia, rodzaj gapiostwa oraz to, że i my, i oni jesteśmy kiepskimi kierowcami, co mnie jako rowerzystę bardzo irytuje... IRENEUSZ KANIA (ur. 1940), absolwent filologii romańskiej Uniwersytetu Jagiellońskiego, jest tłumaczem, eseistą (tom “Ścieżka nocy", 2001), znawcą buddyzmu i kultury tybetańskiej. Tłumaczy m. in. z języka pali (“Muttavali. Księga wypisów starobuddyjskich"), sanskrytu (m. in. “Bhartryhariego strof trzykroć po sto"), tybetańskiego (m. in. “Tybetańska Księga Zmarłych" i “Opowieść o życiu Milarepy"), hebrajskiego (“Opowieści Zoharu"), łaciny (Mikołaj z Kuzy), rumuńskiego (m. in. Mircea Eliade, Emil Cioran, Constantin Noica, Gabriel Liiceanu), włoskiego (m. in. “Komentarze do Żywotów Vasariego" Gaetana Milanesiego i “Ikonologia" Cesare Ripy), francuskiego (m. in. Georges Bataille, Henry Duméry, Henri de Lubac), niemieckiego (m. in. “Dionizos" Karla Kerenyi i “Życie, nauczanie i wspólnota Buddy" Hermanna Oldenberga), rosyjskiego (Wasilij Rozanow), a także greckiego, angielskiego, hiszpańskiego i szwedzkiego. Z literatury portugalskiej, prócz epopei Camőesa, przełożył m. in. książki José Rodriguesa Miguéisa i Vergilio Ferreiry; tłumaczył też pisarzy brazylijskich. W 2016 r. współczynnik konsumpcji na jednego mieszkańca według standardów siły nabywczej w osiemnastu państwach członkowskich kształtował się poniżej średniej Unii Europejskiej. W grupie tej znajduje się też Polska. Jak zmierzyć dobrobyt materialny gospodarstw domowych? Eurostat wykorzystuje do tego wskaźnik rzeczywistej konsumpcji indywidualnej (AIC). Według wskazań AIC najbiedniejszym społeczeństwem w całej Wspólnocie jest Bułgaria, gdzie wskaźnik AIC per capita wyrażony w parytecie siły nabywczej jest na poziomie 53 proc. średniej Unii Europejskiej. Natomiast najbogatsi są mieszkańcy Luksemburga (132 proc. średnie UE). Poza Luksemburgiem jeszcze dziewięć innych państw członkowskich odnotowało AIC na mieszkańca powyżej średniej UE w 2016 r. Drugi najwyższy wynik osiągnęły Niemcy - 122 proc. średniej UE. W grupie najbogatszych znaleźli się także mieszkańcy Austrii, Wielkiej Brytanii, Finlandii, Danii, Belgii, Francji, Holandii i Szwecji, z których wszystkie odnotowały poziomy w przedziale 10 proc. do 20 proc. powyżej średniej UE. >>> Czytaj też: Polacy płacą jedne z najwyższych rachunków za energię w UE W pozostałych państwach UE wskaźnik AIC na mieszkańca kształtował się poniżej średniej dla Wspólnoty. We Włoszech, Irlandii i na Cyprze poziomy AIC był do 10 proc. poniżej średniej UE. W przedziale od 10 do 20 proc. poniżej średniej UE zmieściły się Hiszpania, Litwa, Portugalia i Malta. Polska wraz z Czechami, Grecją, Słowenią, Słowacją i Estonią znalazła się w grupie państw, których wskaźnik AIC per capita mieścił się w przedziale od 20-30 proc. poniżej średniej. Wskaźnik dla Polski wyniósł 74 proc. unijnej konsumpcji, co w łącznym zestawieniu plasuje nas na siódmym miejscu od końca w UE. Według tego kryterium biedniejsi od nas są tylko Estończycy, Łotysze, Węgrzy, Rumuni, Chorwaci i Bułgarzy. >>> Czytaj też: 75 mln Europejczyków nie może zaspokoić potrzeb materialnych. Gdzie jest najgorzej? Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL Kup licencję EKSPERT zapytał(a) o 11:44 Czemu Polska ciągle jest taka biedna? Niby ciągle ten rozwój niby okej a ciągle zarabiamy tak mało! opublikowano nowe dane i jesteśmy w ogonie Europy Słowacja i Czechy znacznie nas wyprzedzają u nas nawet w Warszawie jest tylko 85% unijnej średniej!Oto prawda o "bogacącej się" mieszkańcy Warszawy mają zarobki dużo mniejsze niż biedni Niemcy, Francuzi czy już te 4,5 tys. zł miesięcznie, masz kredyt na mieszkanie i latasz tanimi liniami na "citybreak" co parę miesięcy. Jeśli myślisz, że to świadczy o tym, że zarabiasz jak prawdziwy Europejczyk, to musimy cię wyprowadzić z błędu. Polak ma 6710 euro, czyli 48 proc. unijnej średniej. Od ostatniego rankingu nie zmieniła się nasza pozycja. Nadal zajmujemy 29. miejsce w Europie. [LINK]im bardziej niebiesko ciemny kolor tym większa bieda, zielony żółty czerwony to rosnące bogactwo Ostatnia data uzupełnienia pytania: 2017-12-03 11:48:03 Odpowiedzi Raitaa. odpowiedział(a) o 11:51 4,5 tysiąca? Faktycznie, może w Warszawie, i to na jakimś wysokim stanowisku. Wiele z nas musi się zadowolić dwoma tysiącami brutto, czyli 1/4, w porywach to 1/5 minimalnej stawki Europejczyka. Prawda, podnieśli nam minimalną stawkę godzinową. Ale raz - nadal nie każdy pracodawca to egzekwuje ;))))), a dwa - to i tak wychodzą jakieś grosze. 9zł na umowie zlecenie? Śmiech przez łzy ohyou odpowiedział(a) o 15:07 Pieniądze biorą się z tego, co produkuje kraj. Francuzi czy Niemcy są bogaci, bo produkują samochody, samoloty, nowoczesne technologie. W Polsce daje się jakieś śmieszne pieniądze na rozwój nauki (nie idzie nawet zatrudnić doktoranta, bo kurde za co?) no to i nie ma rozwoju. Kiedy we Francji minister środowiska chce do któregoś tam roku ograniczyć ilość samochodów, które nie są elektryczne, polski minister środowiska wycina puszczę narażając kraj na kary. Nikt w krajach rozwiniętych nie inwestuje w węgiel, bo energia atomowa, czy odnawialne źródła energii wychodzą taniej. Bogactwo nie spada na kraj samo z siebie, to kwestia dobrych inwestycji i odpowiednich ludzi na ważnych stanowiskach. /pol/ odpowiedział(a) o 13:16 Pewnie przez układ warszawski Ludikik odpowiedział(a) o 17:37 Polska jest w złych rękach od lat ''sprzedajnych rękach'' .Zaczęło się Rozbiory,2 wojna światowa,komuna i oczywiście nie rozsądne władze od lat to jedne z przyczyn. mac7873 odpowiedział(a) o 21:58 To z tym skończmy i zróbmy rewolucje Ja tam nie odczuwam tej biedy. Pis, socjalizm, podatki? XD ponieważ poprzednie swietne rządy osłabiły naszą gospodarke. Ponieważ w Polsce nadal panuje socjalizm, skutecznie blokujący rozwój gospodarczy. Krytykujesz III RP, najlepsze państwo polskie w historii? No przecież pan Bul-Komoruski powiedział że trzeba być ślepym żeby nie widzieć że żyjemy w złotym okresie dla Polski. Cóż za katopisowski fałsz, herr von Tusk nie będzie zadowolony. Uważasz, że ktoś się myli? lub

dlaczego portugalia jest biedna